poniedziałek, 18 grudnia 2017

Dobrze byłoby chociaż zacząć jakkolwiek myśleć, podsumowywać moje dni. Więc zastanówmy się, czego się dziś nauczyłam?
Nie potrafię wpaść na głębokie wnioski z dnia z taką prędkością i swobodą jak freakin' Doogie Howser, niestety. Przede wszystkim, większość swoich dni przeżywam myśląc o życiu zupełnie innym - najczęściej jakiejś postaci z książki/filmu/serialu/opowiadania. Zatapiam się w fikcji, czego skutkiem jest ciągłe niezadowolenie w świecie rzeczywistym. Ta technologia rzeczywiście robi nam z mózgów mielonkę.
Dobra dobra, ale zbaczam z tematu. Miałam podsumować dzień.
Brałam udział w próbie poloneza na studniówkę, kupiłam z babcią zimowy kapelusz, (śmieszny, vintage kapelutek w kolorze jaskrawo niebieskim, coś pięknego), miałam korki z matematyki... A rano rozmawiałam z ojcem o moich zbyt wysokich wymaganiach co do reszty świata. Może miał rację. Może nie powinnam wymagać od rodziców, że będą się nienagannie zachowywać przy młodszych dzieciach. Ale z drugiej strony, jak mam brać rady od kogoś, kto sam za własnymi radami nie podąża? To tak skrajna hipokryzja, że jest to aż bolesne - może jestem zbyt dumna, ale nie potrafię, nie chcę zaakceptować takich zachowań. Wszystko wydaje mi się sztuczne i brudne, jak w "Moralności pani Dulskiej". Nie chcę się zgadzać na pranie brudów w domu, a później udawanie zarówno w domu, jak i poza nim, że wszystko jest w idealnym porządku.

Wygląda na to, że zamiast czegoś się nauczyć i uzyskać odpowiedzi, mam tylko więcej pytań. Well, shit.

piątek, 13 stycznia 2017

Czasem chciałabym częściej tutaj pisywać, ale prawda jest taka, że największa "wena" nachodzi tylko i wyłącznie wtedy, gdy jest się poza domem, telefon pokazuje 6% baterii oraz właśnie skończyły się naboje do pióra. Fatum.

Dochodzę do siebie po przerwie świątecznej - wyleciałam z familią w święta na Wyspy Kanaryjskie na tydzień, także zupełnie się zapuściłam w samoorganizacji.
To zabawne (albo bardzo, bardzo smutne), ale dla ludzi z natury bujających w obłokach i rozczulających się nad filmikami z małymi kotkami organizacja jest jak odwyk. Jesteśmy dezorganizacjoholikami, więc gdy już zaczynamy się organizować, to musimy dosłownie cały czas pilnować się,  by z powrotem nie popaść w dezorganizacjoholizm. Niestety, ku mej wielkiej boleści, szkoła wymaga ode mnie nieustannej organizacji, także od września długo zajmuje mi dostosowanie swojego rytmu do pulsowania życia szkolnego. Następnie nadchodzi np. przerwa świąteczna, wracam do domu z "odwyku" i moje uzależnienie zaczyna się na nowo, zaś dwa tygodnie później ciężkie początki odejścia od nałogu zaczynają się od nowa. Szczerze zazdroszczę człekom, którzy nie muszą się nieustannie pilnować, by być wszędzie na czas i wykonać wszelkie obowiązki. ;_____;

Byłam na drobnej imprezie sylwestrowej u przyjaciółki (mojej bff, dajmy jej na imię Lily - to była jej ksywa w naszych zabawach w podstawówce). W każdym razie, impreza u Lily okazała się naprawdę skromna - obecna była tylko jej rodzina i przyjaciele rodziny: wujek, ciotka i dwumiesięczny malec z piąstkami wielkości piłeczek kauczukowych i oczętami jak spodeczki od kawy.
Oczywiście zdążyłam wyrwać maluszka z rąk matki, ponosić go z radością po całym mieszkaniu i wsmarować mu w główkę szminkę (niechcący!). Oprócz oczywistej atrakcji w postaci niemowlęcia była także możliwość kręcenia sushi, z czego nie omieszkałam skorzystać oraz uczestnictwo w zbiorowych żartach i wymianie anegdot, co okazało się równie przyjemne.
Czasem zazdroszczę Lily jej wyluzowanej rodziny, która oddycha muzyką, nie ocenia po okładce i jest kompletnie bezpośrednia.
Następnie miałyśmy z Lily obejrzeć film, jednak wcześniej moja przyjaciółka-gospodarz postanowiła zapoznać mnie z eliksirem dorosłych (męczyła mnie już na dobre kilka miesięcy przed, że na Sylwestra mnie spije i już - grunt to znać swoje granice, już lepsze spicie kontrolowane) i zanim zdążyła włączyć jakikolwiek film, spałam na jej łóżku jak suseł. Obudziłam się trzy godziny później, by zarejestrować, że Lily również idzie spać (była to chyba jakaś czwarta nad ranem. "Może seeeen przyjdzie..." :'D) i znów odpłynąć w morfeuszowskie objęcia. Mimo tego Sylwester uważam za udany, ładne fajerwerki były, nasłuchałam się przed północą zabawnych opowieści, a później naprawdę przyjemnie się spało. xD
A słuchanie rano (a raczej koło południa...) koncertu noworocznego w Wiedniu stało się dla mnie symbolem Nowego Roku. Magia. Wyobrażam sobie, jak za te dziesięć-piętnaście lat będę świętować Nowy Rok z własną rodziną, a rano wszyscy w piżamach, jedząc tosty z serem i pijąc kawę będziemy słuchać koncertu noworocznego w Wiedniu. :)

niedziela, 20 listopada 2016

Hejsan hopsan, niewidzialne człowieki :)
Z tej strony siedemnastoletnie dziewczę z nieumiejętnością dostosowania się do dorosłego życia w społeczeństwie. A przynajmniej z bardzo niedojrzałą umiejętnością.
Wchodząc tutaj po prawie roku przerwy podsumowuję tylko, że najprawdopodobniej podświadomie próbując zadowolić wszystkich wokół siebie, starałam się wciąż grać kogoś, kim nie jestem. W sumie do tej pory ciężko mi stwierdzić czy zachowuję się szczerze, czy znowu gram, by spełnić czyjeś oczekiwania. O.o
Wiecie, potrzebuję tego na piśmie, żeby móc sobie uporządkować pewne sprawy w głowie i wiedzieć co powinnam poprawić. Fakt, to brzmi jak prowadzenie notatek do szkoły, ale człowiek uczy się przez całe życie, nie? Samodoskonalenie się i takie tam.
W poprzednich wpisach zapowiadałam rozwinięcie opisu sprawy z moim przyjacielem... no cóż, jednak nie będę niczego opisywać. Nawet nie dlatego, że to blog, który każdy randomowy człek może przeczytać, włącznie z moimi znajomymi i rodziną (choć nikomu nie podawałam adresu, no i i tak nikt tutaj raczej nie zagląda), lecz bardziej dlatego, że już nie czuję takiej palącej potrzeby uzewnętrznienia się w tej kwestii. Dorosłam, ot co. Trochę. Ociupinkę.
Anyway, jeśli chodzi o sprawy damsko-męskie - uwalniam się! Mam 17 lat, zero doświadczeń miłosnych poza jednym prawie-pocałunkiem (od którego uciekłam) i jest mi z tym DOBRZE. Skupię się na nauce, wyborze studiów oraz innych znacznie ważniejszych sprawach, a kiedyś w przyszłości może znajdzie się jakiś koleś, który będzie na tyle odważny (lub po prostu głupi), by chcieć się ze mną użerać.

Mój starszy brat wyjechał za granicę na studia, więc teraz ja robię za pierworodną w rodzinie. Tak właściwie niewiele się zmieniło, poza tym, że pokój brata dostała młodsza dzieciarnia (dzięki czemu rodzice mają w końcu wolną sypialnię), a ja nie mam do kogo przyjść, by naprawić zepsuty laptop/komórkę/mózg (matma). I jest trochę ciszej, i smutniej. Oczywiście nigdy w życiu bym mu tego nie powiedziała (w końcu młodsze siostry są wręcz zobligowane do ukrywania swojego afektu do starszych braci i muszą przy pierwszej lepszej okazji krzyczeć im w twarz jak bardzo ich nienawidzą), ale tęsknię za nim straszliwie. O ile ciężko mi się z nim czasem dogadać - jeśli chodzi o charaktery i zainteresowania, to jesteśmy jak ogień i woda - to zawsze mogłam razem z nim ponarzekać na rodziców albo pooglądać jakieś filmy akcji. I lubię bardzo słuchać, jak gada z mamą o nowinkach w świecie kina. :)

Też sądzicie, że moment, gdy dostrzegacie w swoich rodzicielach rozkapryszone dzieci to moment, w którym sami stajecie się dorośli? Bo coraz częściej uderza mnie fakt, jak mój ojciec (czterdziestka z hakiem) potrafi zachowywać się jak dwunastoletni smarkacz. Kocham go, ale czasem mam ochotę go udusić. Dwunastoletni smarkacze przynajmniej noszą spodnie w domu.
Za to z mamą potrafię wpaść w iście ognistą kłótnię o to, czy łososiowa koszulka powinna iść do jasnego, czy do ciemnego prania. Tak ogniście, że zwykle kończy się to krzykiem, łzami, wyprowadzeniem z mgieł przeszłości starych kłótni, a w końcu standardowym "nie pyskuj" (nie rozumiem czemu moja szczera opinia, która jest rodzicielom zwyczajnie nie na rękę, za każdym razem dostaje plakietkę "PYSKOWANIE") i trzaskaniem drzwiami. Trochę szlag mnie trafia, gdy mój wkurz o, dajmy na to, niemożność odgrodzenia się dźwiękoszczelną, pancerną ścianą podczas kłótni rodziców jest nazywany "buntem nastoletnim". Halooo, drodzy rodzice, to nie bunt nastoletni. To zaczątki samodzielnego myślenia i głośnego wyrażania swoich opinii. Przykro mi, jeśli są niekompatybilne z waszymi.


Ech, jak czytam to, co teraz napisałam, to brzmi tak... płytko. Nastoletnie problemy rodem z "Pamiętnika Księżniczki". Ale z drugiej strony teraz wszyscy bardzo chcą być inteligentni i dojrzali ponad swój poziom, starają się wszędzie pakować patos i takie tam. Odrzućmy pozerstwo! Mam siedemnaście lat, jestem cholernym dzieckiem, które za niecały rok będzie miało dowód osobisty i dobrze mi z tym. :'D

niedziela, 24 stycznia 2016

*wpada zadyszana na bloga, by zaraz zwiać*
Damn, tylko jedno małe spostrzeżenie i uciekam spać - jednak już ktoś zajął się stroną "Humans of Warsaw". DAMN. ;_______;

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Uhu, tak późno, a ja wchodzę, by popisać. Będę tego żałować. Dokładnie jutro o szóstej nad ranem, gdy będę musiała wstać pod prysznic.  Ale TRUDNO, co będzie, to będzie - choć postaram się pisać krótko, bo mam otwarte okno i zzzzimno jest straszliwie tak siedzieć przy biurku w samej piżamie.

Obecnie muszę czytać na polski "Tristana i Izoldę" i zwyczajnie płaczę ze śmiechu, czytając to... coś. Nie no, świetna średniowieczna literatura poza charakterystycznym dla tej epoki obrzydliwym miłosnym patosem i straszliwą idealizacją postaci. I to dzielenie książkowych person na przegródki ZŁY i DOBRY. Chyba nie będzie to niezwykle odkrywcza sentencja, gdy powiem, że przecież nikt nie jest całkowicie zły ani całkowicie dobry...! Jeszcze nawet nie jestem na 40 stronie, a to... coś doprowadza mnie do szału. ;n;
Oprócz tego tak sobie myślałam... nie wiem czy kojarzycie (tak bardzo zwracać się bezpośrednio do nieobecnej publiczności) stronę na facebooku "Humans of New York"? Pewnie tak, jest bardzo znana. W każdym razie, myślałam o założeniu podobnej o naszej wspaniałej stolicy. W sumie czemu nie? Chyba nikt jeszcze nie wpadł na ten pomysł (a w każdym razie go nie zrealizował), a na pewno byłoby to całkiem ciekawe doświadczenie - spacerować po mieście, wyszukiwać odpowiednich ludzi i zadawać im odpowiednie pytania, robić zdjęcia, a przez to wszystko sprawiać, by w jakiś sposób zbłąkani facebookowicze mogli poznać swój kraj (a konkretnie ludzi jego stolicy) trochę lepiej. Każdy ma własną historię, czemu by nie upublicznić chociaż ich części. :)

poniedziałek, 11 stycznia 2016

O rany, strasznie dawno tu nie zaglądałam, kilka miesięcy na pewno. Wygląda na to, że piszę tu tylko wtedy, gdy czuję wewnętrzną potrzebę wyżalenia się na coś lub nie mam z kim porozmawiać. Lub boję się o czymś z daną osobą porozmawiać.
Czytając poprzednie wpisy, doszłam do wniosku, że żyję chyba tylko szkołą i serialami xD
Cóż, wygląda na to, że to prawda, jako, iż przybyłam tu znowu w tym samym celu - pisać o szkole i serialach. Ogółem jestem z siebie dumna - pierwsza klasa liceum, a mnie udało się wywalczyć średnią 4, 47, która jest naprawdę niezła jak na pierwszy semestr. W podstawówce mogłam być prymuską, ale wystarczyło pójść do gimnazjum, stracić wiarę w siebie, wolę do nauki i porządnie skłócić się z ojcem, by zejść ze średniej 5,0 na 4,0. Niby czemu tak bardzo przejmuję się tymi ocenami? Prowadziłam dyskusje na ten temat z przyjacielem i to w jakiś sposób obudziło we mnie pewne wątpliwości - po co ja to robię? Damn, nikt w przyszłości nie będzie patrzył na moją średnią z pierwszego semestru pierwszej klasy liceum! Chodzi o samą naukę, wiedzę - nie oceny. Wychodzi na to, że robię to ze względu na a) ojca oraz b) podwyższenia swojego poczucia wartości. Definitywnie godne pochwały, nie powiem. A co jeszcze gorsze, nie chcę stracić w oczach familii oraz swoich własnych, więc bez słowa podporządkowuję się wyznaczonym ogólnospołecznym standardom, mimo świadomości, jak bardzo jest to ślepe maszerowanie za niezupełnie sensownymi normami. Czuję się... wyprana mózgowo. :/
Moja obecna klasa okazała się świetna - mam z kim porozmawiać o tematach, które nas obu/obie interesują oraz,  jako, że nie jestem jedynym świrusem w cygańskich spódnicach, zostałam w pełni zaakceptowana. Tak właściwie sporo osób uczęszczających do mojej szkoły bardzo się wyróżnia - na co dzień da się zaobserwować sporo ludu z bardzo nienaturalnymi kolorami włosów, takich jak niebieski, czy różowy. Są też dziewczęta z ustami wymalowanymi na czarno, kolczykami w najróżniejszych częściach ciała et cetera, et cetera. Inni wyglądają odrobinę normalniej, ale nie starają się nikomu zaimponować, nie grają kogoś, kim nie są, nie krępują się z tym, co lubią i głośno mówią swoje zdanie. Mam w klasie bardzo miłą dziewczynę, która na co dzień dość porządnie się maluje, mówi wszystkim prawdę prosto w oczy (nie zawsze jest to przyjemne, jednak trzeba docenić prawdziwą szczerość - ha, pleonazm! - bez dodatkowych złośliwości) i nie ukrywa, że pasjonuje ją taniec na rurze i chodzi na lekcje tego tańca. I bynajmniej nie jest żadną panną o lekkich obyczajach, widać, że nikogo nie gra - po prostu ma taką osobowość. Strasznie mi się to podoba. :)
Zakolegowałam się z kilkoma sympatycznymi dziewczynami, każda z nich jest zupełnie inna, ale w czwórkę świetnie się dogadujemy. Malwina* jest typowym fandomowcem, kocha filmy Marvela całym sercem i duszą oraz namiętnie pisuje fanficki o jakiś youtuberach - jeszcze nie pytałam jej o szczegóły i trochę boję się o nie pytać. xD
Tak w sumie jest fajną, bezpośrednią osobą, zdecydowaną i z silnym charakterem. Budzi szacunek, a jednocześnie można się z nią pośmiać i powygłupiać. :)

Nika* jest... creepy. Wysoka dziewczyna o kamiennej twarzy, jeśli coś mówi, to zwykle jest to przesiąknięte sarkazmem i natychmiast powoduje u Ciebie poczucie winy, że coś zrobiłeś źle. Jest dość cicha i... nie wiem jak ona to robi, ale można wyjść z sali kompletnie o niej zapominając, przypomnieć sobie o niej dwa piętra wyżej, odwrócić się, by jej poszukać i znaleźć ją dokładnie za swoimi plecami, stojącą ze swoją zwyczajową kamienną twarzą. Zawału można dostać. xD
Początkowo niemal się jej bałam, ale jak się okazuje - pozory tak bardzo mylą. :'D
W rzeczywistości Nika uwielbia K-pop, Hello Kitty i kolor różowy. Normalnie ubiera się na czarno, granatowo i szaro, no i w towarzystwie ponurej mimiki twarzy wydaje się to po prostu groteskowe, jednak to prawda. Ona jest po prostu urocza! Teraz wiem, że ładując sarkazm do wypowiedzi stara się być dowcipna i w zwyczajnie podśmiewa się z różnych sytuacji, nie jest też wcale ponura, wręcz przeciwnie - wszędzie widzi jakieś dziwne, zabawne zdarzenia. Ubóstwia wszystko co urocze- najlepiej, by było drobne, słodkie i różowe. Trochę przypomina mi tego wikinga Wołodię z "Zaplątanych", tego, co kolekcjonował figurki jednorożców. xD   (kto nie widział filmu, niech żałuje).

Lilę* moglibyście pomylić z dzieciakiem z podstawówki, gdybyście nie widzieli jej twarzy. Z pewnością liczy sobie mniej niż 160 cm wzrostu (Jeez, JA mam 163 cm, a ona mi sięga jakoś do brody, jeśli nie niżej) i ma drobną, filigranową figurę. Jest... słodka, po prostu słodka. Przy niej włącza mi się czerwona lampka "instynkt macierzyński" i mam tylko ochotę ją przytulać i bronić przed straszliwym Hannibalem w spódnicy (czyt. nauczycielką od historii). Po twarzy jednak już widać jej prawdziwy wiek, bo ma dość ostre rysy i ogromne oczy, no i co jest po prostu mega - ma bardzo długie włosy i pozwala się nimi bawić, co z radością wykorzystuję. Z natury jest dość nieśmiała i niepewna siebie, ale do wszystkiego podchodzi z dużą dawką humoru. Jej niepewność, lekka dziecinność, ale też empatia są takie słodkie, że można by ją zabrać do domu i zjeść ze śmietaną i cukrem. Jest kochana. :)
Nasza czwórka jeszcze trochę buduje swoje wzajemne relacje, ale zwykle wygląda to tak, że Nika rzuca nadzwyczaj dobrze dobranymi sarkastyczno-cynicznymi uwagami (co spotyka się z salwami śmiechu), Malwina wprowadza grupę w świat fandomu i swoich ukochanych aktorów/postaci filmowych, Lila wszystkim zagląda przez ramię, nieśmiało komentuje, dopytuje i się śmieje, a ja pajacuję, jak to mam w zwyczaju. Ewentualnie fangirluję postacie filmowe razem z Malwiną. I wydaje mi się, że instynktownie wszystkie trochę staramy się podnieść na duchu Lilę, z jej niepewnością i niskim poczuciem wartości.


To niezwykłe uczucie, gdy w końcu po trzech latach jako takiego bycia wyrzutkiem, wśród ludzi, z którymi po prostu nie potrafiłabym normalnie porozmawiać i którzy, jak mi się wydaje, po prostu mną gardzili (z drobnymi wyjątkami), nagle wracam do normalności. Chyba kluczem do tej "normalności" jest zaprzestanie użalania się nad sobą i patrzenia na wszystko z cudzej perspektywy (co o mnie pomyślą? Jak to wygląda z zewnątrz? etc.). Można powiedzieć, że jeden z najgorszych etapów dorastania społecznego mam za sobą. ...chyba, że tylko tak myślę, a w świecie dorosłości czekają mnie jeszcze jakieś diabelskie niespodzianki, co jest zresztą bardzo prawdopodobne. O.O


Uuu... bolą mnie już oczy od wpatrywania się w ekran. I powinnam zrobić pracę na EdB. W sumie mam jeszcze jeden temat do przemyślenia na piśmie na tym blogu... ale on może sobie jeszcze poczekać, tak myślę. I tak nie wiem, jak się do niego zabrać, ciężko nawet mi o nim myśleć. To trochę zawstydzające i jednocześnie takie... delikatne. Cholerne zagłębienie się w swoje emocje i takie tam. Ciężka sprawa. 

Ale na dzisiaj piszę Wam, moi wyimaginowani Czytelnicy - dobranoc. :)
_________________________________
*Wszystkie imiona w tekście zostały zmienione (tak jakby się ktoś nie domyślił xD)

wtorek, 15 września 2015

To niesamowite, jak bardzo liceum różni się od gimnazjum. Przede wszystkim, wbrew wszelkim ostrzeżeniom, groźbom, strachom i wyciom znajomych - wcale nie jest ostrzej niż w gimnazjum. Wręcz przeciwnie, mam taki luz, że zaczynam się rozleniwiać i nie robić kompletnie nic. A że obiecałam sobie w liceum być sumienna i odpowiedzialna, toczę wewnętrzną walkę ze swoim lenistwem... Może to tylko początek, później wszystko się rozkręci i nie będę mieć czasu na roztkliwianie się nad kojącym brzmieniem głosu Duncana Regehra (tak bardzo fangirling).
Na ten czas mam wrażenie, że żyję w wiecznym szoku swoim dorosłym 'ja' - nagle bywają chwile, że naprawdę czuję się dorośle (choć większa część mojego móżdżku się z tego wyśmiewa - jak ty, biedne dziecko, możesz czuć się dorosła, skoro jesteś tak cholernie dziecinna pod prawie każdym względem). Tak, tak, moi drodzy, właśnie czytacie piękny opis nastoletniego dojrzewania psychicznego. To brzmi tak bardzo żałośnie xD